środa, 30 września 2009

Crème brûlée -powrót do klasyki


Przyznam szczerze, to były ciężkie cztery dni. Trzy podwójne, bardzo pracowite zmiany i dzisiejsze zajęcia na Uniwersytecie. Nie miałem czasu na nic, ale za to wczoraj dostałem zamówioną parę dni wcześniej Nutmeg & Custard Marcus'a Wareing'a. Jest super, już wynalazłem parę kąsków:) Zresztą jeden z nich miałem szansę zrobić dzisiaj na zajęciach- Gotowany i zapiekany młody kurczak w panierce z migdałów z grilowanym kalafiorem z curry i orzeszkami makademia.


Ale nie o tym chciałem dzisiaj napisać. Chodzi mi ostatnio po głowie klasyczna kuchnia francuska, a mianowicie crème brûlée i parę innych dań, o których wkrótce…
Jest to również mój osobisty klasyk, ponieważ to pierwszy deser, którego nauczyłem się rozpoczynając moją przygodę z profesjonalnym gotowaniem:)

Crème brûlée
(4 porcje)

4 żółtka
75g cukru
1 laska wanilii
500ml śmietanki
50g miękkiego brązowego cukru

Wymieszaj żółtka z cukrem, aż zgęstnieją i kolor zblednie. Rozetnij laskę wanilii wzdłóż, tępą stroną noża wyskrob ziarenka, dodaj do śmietanki z tym co zostało z laski wanilii. Podgrzej śmietankę do punktu wrzenia i zdejmij z ognia. Ostudź lekko a następnie wymieszaj z żółtkiem uważając, żeby się nie zważyło.
Nalej do małych naczynek, w których zamierzasz zaserwować i wstaw do kąpieli wodnej na 30 minut w piekarniku rozgrzanym do 160ºC. Wyjmij z piekarnika i ostudź. Posyp brązowym cukrem i wstaw pod grila, żeby skarmelizować.
Smacznego!

niedziela, 27 września 2009

Jajka pieczone w pomidorach


Za każdym razem kiedy przypominam sobie ten przepis, żałuję, że to nie mój pomysł. Takie proste! Dlaczego to nie ja?! Ale kiedy Margaret Costa wymyśliła to danie, mnie nie było jeszcze na świecie:)
Fakt, być może to bardziej letnie danie, ale biorąc pod uwagę piękną jesień (przynajmniej w Londynie) uważam, że nadal świetne nadają się na śniadanie, brunch lub lekki lunch. Zresztą moja żona od jakiegoś czasu napominała o nich delikatnie, więc musiałem w końcu odczytać aluzję:)

Jajka pieczone w pomidorach
(2 porcje)

2 pomidory (podobnej wielkości)
Sól
Świeżo zmielony pieprz
2 listki bazylii
1 łyżka oliwy z oliwek
2 małe jajka
2 szczypty tartego Parmezanu lub Gran Padano
Tosty z masłem (do podania)



Rozgrzej piekarnik do 200ºC. Odetnij cieniutki plasterek z „dupki” pomidora, żeby był stabilny, a następnie odetnij górę i łyżeczką wydrąż miąższ uważając, aby nie przebić ścianek. Posól i popieprz w środku, włóż listek bazylii i skrop olejem. Rozbij jajko do małej szklanki lub filiżanki a następnie przelej ostrożnie do pomidora (jeżeli zostało Ci za dużo białka, wyrzuć je). Powtórz procedurę z kolejnym jajkiem. Posyp parmezanem, przełóż na posmarowaną oliwą blachę i piecz przez 15-20 minut (w zależności od tego jakie lubisz jajka).
Podawaj natychmiast.
Smacznego!

*pomidory możesz wydrążyć parę godzin wcześniej i trzymać w lodówce zawinięte w folię.

sobota, 26 września 2009

Czarne spaghetti z czosnkiem, pomidorkami czereśniowymi i kaparami (i pieczoną rybą) czyli moje ulubione danie


Wiem, wiem prezentacja na talerzu jest nieprofesjonalna, ale to moje ulubione danie, relaksujące i niezobowiązujące, jak to mówią Anglicy- comfort food. Jedząc je zapominam o piciu wina, podtrzymywaniu konwersacji przy stole, no i oczywiście na koniec oblizuję palce:)
Sami więc rozumiecie dlaczego jest go tak dużo…

Składniki na tą pastę (kluchy, makaron) mam zawsze. Są fundamentalne dla mojej „spiżarni”. Czarne spaghetti, pomidorki czereśniowe, kapary, czosnek, chilli, tymianek, pietruszka, oliwa z oliwek.
Rybę zmieniam od czasu do czasu, ale najczęściej jest to dorada lub sea bass.
Danie to pojawia się na moim stole przynajmniej raz w tygodniu i więcej już nic nie mogę powiedzieć bo zaczynam być głodny na samą myśl…

Czarne spaghetti z czosnkiem, pomidorkami czereśniowymi i kaparami
(2-3 porcje)

200g czarnego spaghetti ( z tuszem z kałamarnicy)
4 ząbki czosnku (niedbałe plastry)
1-2 gałązki tymianku
1-1.5cm czerwonego chilli (plastry)
10-12 przepołowionych pomidorków czereśniowych
2-3 łyżeczki kaparów (delikatnie odciśniętych z zalewy)
Łyżka posiekanej pietruszki
Ok.50ml oliwy z oliwek (extra virgin)
Sól morska
Świeżo zmielony pieprz





Zacznij gotować makaron zgodnie z instrukcją na opakowaniu.
Na patelni rozgrzej połowę oliwy, dodaj czosnek, chilli i tymianek i delikatnie zmniejsz ogień. Podsmaż przez minutę (nie przypal czosnku!), żeby olej nabrał smaku przypraw. Dodaj pomidory i smaż przez ok. 5-7 minut na małym ogniu (pomidorki mają się usmażyć, ale nie stracić kształtu) a następnie wrzuć kapary i smaż przez następne 2 minuty (możesz dolać trochę oliwy). Posól i popieprz do smaku. Jeżeli makaron nie jest jeszcze gotowy zestaw z ognia.

Kiedy makaron jest gotowy odlej go i zachowaj 2 łyżki wody z gotowania. Wymieszaj makaron ze składnikami na patelni i krótko podgrzej dodając wodę z gotowania. Dopraw solą i pieprzem (jeżeli uważasz za stosowne), posyp pietruszką i podawaj.




Jeżeli chodzi przygotowanie ryby, ja lubię ją w najprostszy sposób. Sól, pieprz, zioła i czosnek.
Piekąc cała rybę (po dokładnym umyciu i osuszeniu) nacinam ją w trzech –czterech miejscach (ułatwia to równomierne pieczenie ), smaruję lekko oliwą i przyprawiam solą i pieprzem. Do „brzucha” wkładam 3-4 gałązki tymianku i 2 lekko rozgniecione i nie obrane ząbki czosnku (pycha po upieczeniuJ). Piekę pod grillem ok. 6-7 minut z każdej strony. Ma wtedy chrupką skórkę i jest soczysta.
Mała osobista wskazówka: nie obcinam górnej płetwy, ponieważ jeżeli możesz ją łatwo wyciągnąć, oznacza, że ryba jest gotowa:)

*czas pieczenia oczywiście zależy od wielkości ryby i temperatury piekarnika.

czwartek, 24 września 2009

Odlotowe marchewki w toffi z marakują


Wczoraj miałem dzień spotkań znanych ludzi. Najpierw w drodze do pracy spotkałem Damona Albarna (wokalista Blur i twórca Gorillaz), ale jego spotykam praktycznie parę razy w tygodniu, więc to żadne halo:) Tym razem jednak postanowiłem nawiązać kontakt:)

Z początku wziął mnie za namolnego fana, ale kiedy udało mi się powiedzieć magiczne I’m a blogger, zmienił zdanie, zakończył rozmowę telefoniczną i dał się namówić na wywiad, który przeprowadzę kiedy spotkamy się następnym razem.
Jeżeli ktoś czytający mojego bloga lubi Blur lub Gorillaz i chce się czegoś dowiedzieć od Damona, proszę przyślij pytania a ja postaram się je zadać:)

Jakby tego było mało, kiedy pięć minut później przekroczyłem próg Portobello Gold i zacząłem opowiadać sytuację z Damonem Steve’owi (jego dziewczyna jest wielką fanką Blur i pod koniec lat 90-tych jeździła za nimi po Europie!!!), wszedł Rhys Ifans i poprosił o piwo...
Odczekałem jakieś 32 sekundy, pogratulowałem wyboru lokalu, wyraziłem zadowolenie z tego powodu, etc. Przedstawiłem się jako chef i zapytałem czy odpowiedziałby mi na parę pytań. Niestety nie był tak chętny do współpracy jak Damon… ale i tak Cię lubię- Spike:)

A w porze lunchu wszedł do kuchni … Mike. Ale spokojnie, to tylko właściciel restauracji:) Zakaprysił żebym go czymś zaskoczył i wyszedł.
Zrobiłem mu smażony filet sea bass’a (okoń morski, bar, labraks) z odlotowymi marchewkami gotowanymi w toffi.


Odlotowe marchewki w toffi z marakują
(2 porcje)

10 małych marchewek
1 duża marchew
25g cukru
Szczypta kminu rzymskiego
Łyżka masła
1/2 marakuji (wyciśnięte pestki)

Sól
Świeżo mielony pieprz

Zagotuj mały garnek posolonej wody na małe marchewki. W międzyczasie obierz marchew i przy pomocy obieraczki potnij na szerokie wstążki.

Na rozgrzanej patelni rozpuść cukier, aż nabierze brązowego koloru (ok.2 minut), dodaj kmin i masło i zamieszaj, żeby powstało toffi. Dodaj marchewkowe wstążki i zamieszaj aby je pokryć masą cukrową. Zestaw z ognia, żeby się dogotowały we wciąż gorącym toffi.

Wrzuć małe marchewki do gotującej się wody i ugotuj al dente (2-3 minuty).

Wstaw patelnię na mały ogień. Dodaj marakuję i małe marchewki do toffi. Posól i popieprz. Wymieszaj dokładnie. Podawaj.

*Przepis pochodzi z restauracji Glynn’a Purnell’a- Purnell’s w Birmingham.
*Jest to dosknały dodatek do białych ryb, pieczonej wieprzowiny i drobiu.

środa, 23 września 2009

Oszukane algi


Jakiś czas temu obiecałem przepis na „oszukane” chrupiące wodorosty/algi. Dzisiaj spełniam obietnicę.
Jak wiele kuchennych trików, ten też, jest bardzo prosty i efektowny:)

Chrupiące wodorosty/algi

Liście sałaty rzymskiej
Olej do smażenia
Sól morska

Do rondla nalej oleju na ok. 1,5-2 cm od dna i rozgrzej go do temperatury ok. 140°C. Potnij liście sałaty w szyfonadę (poprzeczne paski) i osusz. Kiedy olej ma odpowiednią temperaturę (usmaż jeden pasek na próbę) wrzuć sałatę i smaż ok. 1 minuty. Wybierz chrupkie „algi” łyżką cedzakową z oleju na ręcznik papierowy i posól.

Polecam je jako dodatek do ryb lub sałatek.

*smaż w małych porcjach
*czas smażenia zależy od ilości sałaty i temperatury
*koniecznie osusz sałatę, żeby nie poparzyć się pryskającym olejem

wtorek, 22 września 2009

Kulfi- lody pistacjowo-kardamonowe z Indii


Ten weekend upłynął mi pracowicie i pod znakiem „celebryci są wśród nas”:) chociaż w Notting Hill, gdzie mieszkam jest to na porządku dziennym…

Tym razem było trochę inaczej. Od piątku trwa London Fashion Week i w niedzielę miałem okazję być (z żoną) na pokazie damskiej kolekcji wiosna /lato 2010 Qasimi- marki, z którą jestem dosyć związany emocjonalnie ze względu na to, że założyło ją dwóch moich przyjaciół Elliot J. Frieze i Khalid Al Qasimi i miałem okazję brać udział w produkcji dwóch pierwszych pokazów. Niestety chłopcy zdecydowali na początku tego roku, że ich drogi zawodowe rozchodzą się i Khalid przejął całkowitą kontrolę nad kreatywną stroną projektu. O Elliocie usłyszymy wkrótce, ponieważ przygotowuje kolekcję jesień/zima pod własnym nazwiskiem.

Pokaz odbył się w starej sortowni przy New Oxford Street. Na powitanie był szampan a później miejsca w pierwszym rzędzie, goodie bags i super show! Nie było tym razem pierwszoligowych modelek (Lilly Cole, Jude Parfait, Erin O’Connor), ale za to bizantyjski przepych, znajdujący swój wyraz w kryształach Swarowskiego i kolorystyce.








Niestety zaraz po, musiałem udać się do pracy, żeby dokończyć Sunday Lunch, który zacząłem wcześniej…straszne! takie poruszanie się pomiędzy dwoma diametralnie różnymi wymiarami.

Aby podtrzymać nastrój szampańskiego poranka i złagodzić przejście do codziennego wymiaru, natychmiast po powrocie do kuchni, spałaszowałem porcję pistacjowo-kardamonowych lodów, które przygotowałem dzień wcześniej. Od razu zrobiło się lepiej…

Kulfi- lody pistacjowo-kardamonowe z Indii

1.25 litra mleka
2 całe kardamony
4 rozgniecione kardamony*
50g posiekanych pistacji
75g cukru

Zagotuj mleko z 2 kardamonami, zmniejsz ogień i zredukuj do 400ml (powinno to zająć ok. 1-1¼ godziny). Kiedy gotowe, wyrzuć całe kardamony, dodaj cukier, pistacje i rozgnieciony kardamon i wymieszaj, żeby rozpuścić cukier. Przelej do płaskiego pojemnika i ostudź. Następnie przykryj, wstaw do zamrażalnika i mieszaj co 20-30 minut aż osiągnie stałą konsystencję.

Jest to bardzo orzeźwiający deser o konsystencji lodowo-sorbetowej, eksplodujący smakiem i doskonale plasuje się po ostrym curry.


Spróbuj koniecznie!

*rozłup kardamon a ziarenka zmiażdż w moździerzu.

sobota, 19 września 2009

Quesadilas, guacamole y cervesa, por favor


Dużo ostatnio wokół mnie Meksyku. W zupełnie niezamierzony sposób pojawił się i jest. W książce, którą czytam (Urania J.M.G. Le Clèzio), opowiadaniach znajomych surferów, którzy spędzają tam parę miesięcy co roku w domku na plaży, no i niedawnej wizycie w Wahaca Thomasiny Miers propagatorki meksykańskiej kuchni uliczno-bazarowej. Uwielbiam też scenę rewolty w fabryce żetonów z Ocean’s 13…

Zaraz, zaraz, przecież pierwszy t-shirt, który zaprojektowałem dla Happy People Syndicate był zainspirowany książką Home Altars of Mexico…, ale to było ładnych parę lat temu:)




Quesadilas i guacamole to bardzo proste i pożyteczne dania, szczególnie przy organizowaniu przyjęć domowych.
Quesadilas to długo gotowana czarna fasola z przyprawami i serem, zapiekana w tortilli a guacamole czyli pasta z awokado jest raczej wszystkim znana:)

Quesadilas
(ok.4 porcje)

400g małej czarnej fasoli (ang. turtle black beans)
1 liść laurowy
1 gwiazdka anyżu
1 ząbek czosnku (posiekany)
15ml oleju
½ drobno posiekanej cebuli
Szczypta soli
120g żółtego sera (średnio-ostrego)
120g mozzarelli (lub podobnego)
Miękkie tortille

Namocz fasolę przez noc. Odlej wodę. Zalej świeżą wodą do wysokości ok.10cm ponad fasolę. Dodaj liść laurowy, gwiazdkę anyżu, czosnek, olej i cebulę. Zagotuj, zmniejsz ogień i gotuj przez około 2 godziny, utrzymując temperaturę w okolicach punktu wrzenia. Dodaj wody jeżeli odparuje.

Kiedy fasola będzie miękka, dodaj sól i gotuj przez 15 minut żeby sól została zaabsorbowana. Spróbuj i przypraw, jeżeli uważasz, że jest taka potrzeba. Zdejmij z ognia i lekko ostudź. Wmieszaj sery, nałóż na tortille (składając je na pół) i zrumień na suchej patelni. Potnij quesadile na trójkąty i dodaj…




Guacamole

2 miękkie awokado
1cm posiekanego czerwonego chilli
Płaska łyżka posiekanej kolendry
1 posiekany mały ząbek czosnku
Sok z ½ cytryny
Sól, pieprz (dodaj jeżeli uważasz za stosowne)

Są dwa sposoby zrobienia guacamole: szybki i jeszcze szybszy.
Szybki polega na rozgnieceniu awokado widelcem i wymieszaniu z resztą składników a jeszcze szybszy, na wrzuceniu składników do miseczki i rozdrobnieniu ich blenderem:)

*Quesadilas najlepiej smakują z guacamole i gęstą kwaśną śmietaną lub salsą.

*Przepis na quesadilas pochodzi z restauracji Wahaca.

środa, 16 września 2009

Pieczona oberżyna z halumi i bulgurem



Dzisiaj zacząłem oficjalnie nowy rok akademicki. Hurrraaa!!! Chciałoby się powiedzieć, ale uświadomiłem sobie, że nie byłem w tym roku na wakacjach:( i hurrraaa!!! brzmi raczej hu-ra…

Na szczęście nie pada jak wczoraj i łatwiej przywołać wspomnienia z poprzednich wakacji, zapach świeżych ziół, gajów oliwnych, morza, gór, wody, kawy w kafejce na rogu, gdzieś na końcu wyspy…

Postanowiłem ugotować coś co przeniosłoby mnie do Grecji, Turcji czy na Cypr. Grecja szczególnie południowa ma na mnie działanie lecznicze- mam nadzieję, że i tym razem nie zawiedzie:)
Parę lat temu, kiedy jeszcze byłem jednym z trybików w wielkim koncernie, pojechałem (mniej więcej o tej porze roku) z grypą na konferencję na wyspę Kos- po jednym dniu byłem jak nowo narodzony, pełen życia i energii bez najmniejszego śladu po chorobie. Słońce leczy:)

Pieczona oberżyna z halumi i bulgurem
(2 porcje)

1 oberżyna
2 pomidory
1 cebula
250g sera halumi
150g bulgur
¼ czerwonej papryki
4 listki mięty
3 ząbki czosnku (pocięte w plasterki)
4 gałązki tymianku
Sól morska
Świeżo mielony pieprz
Oliwa z oliwek

Rozgrzej piekarnik do 220ºC. Przepołów oberżynę wzdłóż, zrób parę nacięć w miąższu i wetknij w nie plasterki czosnku. Przetnij pomidory na pół i pokrój cebulę w ósemki. Przełóż warzywa na blachę, przypraw solą i pieprzem, posyp tymiankiem (tylko oberżynę i pomidory) i polej szczodrze oliwą. Piecz przez 30-40 minut uważając, żeby nie przypalić cebuli.

Opłucz bulgur i wrzuć do gotującej się, posolonej wody (ok.1/2 litra). Gotuj przez ok. 12 minut. Potnij paprykę w małą kostkę i posiekaj miętę. Odlej bulgur i kiedy jeszcze ciepły dodaj paprykę i miętę i dokładnie wymieszaj. Trzymaj w ciepłym miejscu gotowy do podania.

Potnij halumi w plastry i osusz . Rozgrzej mocno łyżkę oliwy dodaj ser i smaż, aż zbrązowieje, przerzuć na drugą stronę i zasmaż jak poprzednio.

Zaaranżuj składniki na talerzu z małą zieloną sałatką.

Καλή όρεξη! (Kalí óreksi!)

wtorek, 15 września 2009

Cream tea czyli scones z dżemem o piątej



Zanim przyjechałem do Anglii, moja wizja o tym kraju była mniej więcej taka: w Londynie zawsze pada a wszyscy Anglicy o piątej piją herbatę.

Dzisiaj w Londynie rzeczywiście pogoda iście angielska tzn. taka jaką wyobrażają sobie osoby, które nigdy tutaj nie były albo Londyn znają ze starych książek, filmów lub przerysowanych opowieści jednodniowych turystów. Leje. Cały dzień, jak z cebra.

Jeżeli chodzi o drugą część mojej wizji, muszę powiedzieć, że nie znam osobiście żadnego Anglika, który o piątej robi sobie five o’clock tea. Mój angielski przyjaciel Alex mówi, że to wymysł dla turystów i śmieje się przy tym do rozpuku:)


Mimo to wpadłem dzisiaj na pomysł wykazania, że nawet fałszywa teza może być prawdziwa i zrobiłem sobie popołudniową herbatkę z ciasteczkami, dżemem i gęstą śmietanką czyli cream tea. Ciasteczka te nazywają się tutaj scones a śmietanka clotted cream.

Niestety, bardzo ważnym elementem nadającym nietypowy charakter całemu wydarzeniu i prawdopodobnie niedostępnym na Kontynencie, jest właśnie clotted cream, który produkowany jest tylko w Devon, Kornwalii i podobno dawnej Fenicji czyli dzisiejszym Libanie.
Zasadniczo proces produkcji polega na zbieraniu śmietany z mleka i przerzucaniu jej do naczynia zanurzonego w gotującej się wodzie (kąpiel wodna) co powoduje jej odparowywanie, gęstnienie i koncentrację smaku.
Pomimo tego, iż jest to regionalny a nawet zastrzeżony produkt z Kornwalii, pamiętam, że jadłem coś podobnego w Polsce będąc dzieckiem. Moja mama dostała to od jednej z sąsiadek, która miała hodowlę krów. Była to również bardzo gęsta śmietana o niemal maślanym smaku.

Jest wiele przepisów na scones, które posiadają różnice regionalne, ale ja podam Wam mój najpewniejszy, który nigdy mnie nie zawodzi i pochodzi z okolic Devon a clotted cream proponuję zastąpić ubitą śmietanką z odrobiną wanilii.

Scones
(8 sztuk)

225g mąki tortowej
2 łyżeczki proszku do pieczenia
50g masła pokrojonego w małą kostkę
Szczypta soli
1 łyżeczka cukru
Mleko (ok.100ml)
1½ łyżki rodzynek
1 żółtko

Rozgrzej piekarnik do 220ºC. Przesiej mąkę i proszek do pieczenia do miski, dodaj masło i połącz aż powstaną grudki wielkości kaszy gryczanej. Dodaj sól i cukier a następnie porcjami dodawaj trochę mleka mieszając do otrzymania „sztywnawego” ciasta- nie powinno kleić się do rąk. Staraj się nie ugniatać zbyt długo.
Dodaj rodzynki i rozwałkuj na posypanej mąką stolnicy na grubość ok.1-1,5 cm i wytnij kółka o średnicy ok.6 cm. Skrawki rozwałkuj ponownie i wytnij z nich „sconsy”.
Posyp lekko blachę mąką, ułóż ciasteczka i posmaruj je rozmąconym żółtkiem.

Piecz ok. 12 minut do lekkiego zarumienienia.
Podawaj z dżemem truskawkowym i (niestety) bitą śmietaną:) najlepiej kiedy jeszcze ciepłe.

*czekam na sygnał, jeżeli ktoś napotkał coś podobnego do clotted cream poza Anglią.

Rozpływające się w ustach trufle czekoladowe


Moja żona mówi (o mnie), że to nienormalne…żeby nie mieć ochoty na jedzenie słodyczy. Ja ochotę mam, tylko ona występuje bardzo rzadko. Poza tym mam tak od dzieciństwa, kiedy moje świąteczne czekoladki (gdyby nie pomoc brata) leżałyby do następnych świąt lub utraty daty przydatności:)

Dzisiaj miałem jeden z tych nielicznych dni. Dzień głodu czekoladowego, który najlepiej zaspokaja mi skoncentrowana dawka rozpływającej się w ustach czekolady.
Zrobiłem więc czekoladowe trufle. Zjadłem trzy i przeniosłem się w świat czekoladowej obojętności na następnych parę tygodni:)

Rozpływające się w ustach trufle czekoladowe.
(na około 50 czekoladek)

250g ciemnej czekolady (70%)
250ml śmietanki
100g cukru demerara (lub muscovado)
Kakao

Połam czekoladę na małe, równe kawałki i przełóż do miski. Wlej śmietankę i wsyp cukier do rondla. Doprowadź do wrzenia i gotuj na wolnym ogniu przez minutę, aż cukier się rozpuści. Zestaw z ognia, poczekaj minutę (w celu przestudzenia śmietanki aby uniknąć rozwarstwienia czekolady), następnie zalej czekoladę i wymieszaj aż osiągnie jednolitą, błyszczącą konsystencję.

Ostudź masę do temperatury pokojowej a następnie przykryj i wstaw do lodówki na przynajmniej 2 godziny, aż zastygnie „na twardo”.

Wyjmnij z lodówki i łyżką „nabieraj” równej wielkości kulki układając je na papierze do pieczenia.
„Wypudruj” dłonie kakao i szybko ugniataj kulki w trufle. Zrobione trufle wkładaj do lodówki.

Aby dodać dodatkowej tekstury morzesz posypać trufle startą czekoladą.

* Postaraj się, abu w trakcie robienia trufli w kuchni była jak najniższa temperatura.

niedziela, 13 września 2009

Dorada z szybkim curry z cieciorki, pomidorków czereśniowych i kolendry


To danie jest jak Song 2 Blur’a. Proste, szybkie, świeże, konkretne, z charakterem, pozytywnie agresywne (czerwone chilli), pełne smaku i emocji, nie mam go dość, moje ulubione i… jest przebojem!

Dorada z szybkim curry z cieciorki, pomidorków czereśniowych i kolendry
(2 porcje)

2 filety dorady
2 ząbki czosnku
1cm pociętej czerwonej chilli
1 puszka (400g) cieciorki
½ puszki (200g) krojonych pomidorów
½ łyżeczki przyprawy curry
1-1½ łyżeczki cukru
10 przepołowionych pomidorków czereśniowych
Sól morska
Świeżo mielony pieprz
Sok z ¼ cytryny lub limonki
2 łyżki posiekanej kolendry
4 łyżki oliwy z oliwek
Masło

Do małego garnka lub patelni wlej 3 łyżki oliwy i lekko rozgrzej, wrzuć czosnek i chilli, podsmaż przez ok.30sekund. Dodaj cieciorkę i wymieszaj. Dodaj pomidory z puszki, cukier i curry. Wymieszaj i zagotuj. Posól i popieprz. Spróbuj-powinno być słodkawo –pikantne. Jeżeli jest za kwaśne dodaj więcej cukru.
Dodaj pomidorki i gotuj na wolnym ogniu ok. 5 minut. Posyp kolendrą, wciśnij cytrynę i wymieszaj.
Trzymaj w ciepłym miejscu.

Ponacinaj skórę ryby w równych odstępach. Posmaruj oliwą, posól i popieprz.
Rozgrzej parę pozostałych kropel oliwy i łyżkę masła na patelni, aż masło zacznie się pienić. Ustaw płomień na średni, połóż rybę skórą do dołu i przyciśnij lekko palcami lub łopatką przez 10-15 sekund, smaż nie ruszając ryby (żeby nie uciekły soki) przez ok. 4 minuty. Skóra powinna wtedy być chrupiąca. Przerzuć na drugą stronę i smaż ok. 2 minuty.

Nałóż curry na talerz, dodaj rybę, polej sokiem z cytryny/limonki.

Smacznego!

piątek, 11 września 2009

Pasztet ze smażonych wątróbek drobiowych z confitem z czerwonej cebuli


To była jedna z dziwniejszych imprez w moim życiu- techno/house party w jakimś starym, paropiętrowym klubie, którego nazwy nie pamiętam. Pamiętam za to, że nie wiadomo skąd wpadliśmy na pomysł śpiewania/przedrzeźniania jednego z vocali…Pass it over w naszej wersji brzmiało PASZTETOWA (©lyrics Leszek W.) i dostosowywaliśmy nasz tekst do każdego następnego kawałka:) Nikogo nie drażniło nasze śpiewanie, wręcz przeciwnie nasza grupa rosła w siłę i zaczęła śpiewać na głosy! Paaasztetowaaapaaasztetowaaapaaasztetoooowaaaaaa.

W sumie najbardziej ubawiłem się chyba przed, kiedy z Woyczoolem wymyślaliśmy sobie przebrania.
Zaproszenia wyraźnie nakazywały przebranie się, więc my posłusznie zaczęliśmy robić coś z niczego, chociaż za godzinę czy dwie mieliśmy być o 40 kilometrów stąd.
Była zima, tuż po millenium…

Byliśmy wtedy u Woyczoola w pracowni, którą dzielił z ojcem, ale niewiele rzeczy nadawało się na jakiś „kostium”. W końcu znaleźliśmy w jednej z szafek stare pończochy i rajstopy, których ojciec używał do sitodruku (?!), stary (pewnie Woyczoola z dzieciństwa) pióropusz i okulary z lat 70-tych. Bingo!, ale jak się podzielić zdobyczami? Wymyśliliśmy (bez żadnych środków odurzających) Pana Pończochę i Samotnego Indianina, i wtedy zaczęła się najlepsza zabawa-nie pamiętam czy kiedykolwiek jeszcze śmiałem się bardziej-zakładanie pończoch na ubrania…
Z pończoch zrobiliśmy „kostium mima” bo to najlepiej określa rezultat końcowy, Woyczool założył pióropusz i okulary i udaliśmy się w podróż z Olsztyna do Lidzbarka Warmińskiego, napotykając dziwne spojrzenia paru przechodniów zanim dostaliśmy się do samochodu.

Dotarliśmy na miejsce, ale dziwne spojrzenia pozostały…byliśmy jedynymi przebranymi.

Pasztet ze smażonych wątróbek drobiowych z confitem z czerwonej cebuli
(6 porcji)

Pasztet:
400g wątróbek drobiowych (najlepiej kurzych)
½ czerwonej cebuli pokrojonej w kostkę
2 ząbki czosnku (plasterki)
100g masła
50g sklarowanego masła (do zakonserwowania gotowego pasztetu)
10 listków świeżego tymianku
25ml brandy
Łyżka posiekanej natki pietruszki
Sól morska
Świeżo mielony pieprz

Confit:
2 czerwone cebule pokrojone w piórka
2 łyżki brązowego cukru (najlepiej miękkiego)
100ml octu sherry
100g masła
Sól morska
Świeżo mielony pieprz

Oczyść wątróbki z żył i tłuszczu a następnie opłucz i osusz.
Rozgrzej masło w rondlu, dodaj cebulę, czosnek, tymianek i podsmaż przez 1 minutę. Dodaj połowę brandy, gotuj następną minutę, wrzuć wątróbki i gotuj 2 minuty mieszając od czasu do czasu. Dodaj resztę brandy, gotuj 3 minuty mieszając co jakiś czas, dodaj pietruszkę, szczyptę soli i pieprzu i zdejmij z ognia po 1 minucie.Zmiel wątróbki blenderem i dopraw do smaku.



Podawaj kiedy jeszcze ciepły lub przełóż do miseczki, wyrównaj powierzchnię pasztetu i zalej sklarowanym masłem. Wstaw do lodówki i spożyj w przeciągu 3 dni.

Confit to francuska technika gotowania w dużej ilości tłuszczu przez długi czas.
Roztop masło w rondlu, dodaj cebulę i gotuj na wolnym ogniu, aż zmięknie, ale nie nabierze koloru. Powinno to zająć 10-15 minut. Następnie dodaj ocet i gotuj przez 2-3 minuty. Wrzuć cukier, troszkę soli i pieprzu i gotuj aż płyn zgęstnieje (powinien mieć konsystencję syropu). Przez cały czas uważaj, żeby nie przypalić cebuli! Confit powinien być słodkawy z lekkim „kopnięciem” octu w tle:)

Podawaj z ciepłym, świeżym lub stostowanym pieczywem. Najlepiej smakuje z domowej roboty chlebem z piklowanymi orzechami włoskimi, na który przepis podam wkrótce.



*Dla osiągnięcia aksamitnej tekstury przeciśnij przez sitko.

czwartek, 10 września 2009

Smażona makrela na toście z solonym ogórkiem i sosem chrzanowym


Makrela jest dla mnie przede wszystkim symbolem wspomnień z dzieciństwa, ale broń Boże nie mam z nią żadnych przykrych skojarzeń. Wręcz przeciwnie. Wędzony zapach, oblizywanie palców, uczta, beztroska. Najbardziej lubiłem (i lubię) wykrawać palcem to miękkie mięsko na podbrzuszu…
Hmm! Rozmarzyłem się:)
Jedno jest pewne, nasza, polska makrela jest najlepsza! Jadłem wędzoną makrelę w paru krajach i niestety nie było to najlepsze doświadczenie.

Jakiś czas temu kupiłem wędzoną makrelę na stoisku na Portobello Road, wyglądała bardzo dobrze, niestety spiesząc się, nie zapytałem skąd jest. Doszedłem do domu, odpakowałem, zapach pobudził zmysły i wspomnienia - byłem na 100% pewien, że jest z Polski. Następnego dnia chciałem kupić kolejną, ale sprzedawca dumny ze swojego towaru miło i konkretnie wytłumaczył mi, że niestety nowa dostawa będzie za tydzień, bo te ryby przyjeżdżają all the way from Poland.

Na szczęście świeże makrele nie są tutaj takim problemem. Są tanie, pachnące morzem i chętne do współpracy.
Przepis, który dzisiaj przedstawię pochodzi z książki kulinarnego poszukiwacza przygód Valentine’a Warner’a pt. "What to eat now". Valentine pracował przez pięć lat w paru renomowanych kuchniach w Londynie po czym założył własną firmę cateringową. Prowadził program pod tym samym tytułem w BBC, niedawno wydał "What to eat now-more please!"
Podobno jego ulubioną rybą jest właśnie makrela i mogłaby być jego jedynym jedzeniem. Muszę go o to zapytać kiedy następnym razem spotkamy się na Portobello Market lub w Books for Cooks albo w The Spice Shop…albo w jednym z naszych lokalnych pubów:)

Smażona makrela na toście z solonym ogórkiem i sosem chrzanowym
(1 porcja)

1 filetowana makrela
Sól morska
Świeżo mielony pieprz
Masło

Solony ogórek i sos chrzanowy:
½ ogórka
1 łyżeczka soli morskiej
Korzeń chrzanu (jeżeli nie masz użyj chrzanu ze słoika)
1 łyżka gęstej śmietany (30%)
1 łyżeczka musztardy angielskiej w proszku (możesz użyć gotowej najlepiej Dijon)

Żeby zaserwować:
1 tost z brązowego chleba
1 mała czerwona cebula
Masło
Cytryna

Pokrój ogórka na najcieńsze jak potrafisz plastry, włóż do durszlaka, posyp solą i wymieszaj. Odstaw na ok. 30 minut nad zlew lub podstaw talerz pod durszlak. Kiedy gotowe, opłucz zimną wodą i odciśnij. Ogórek powinien być zmiękły aczkolwiek chrupki.

Zetrzyj 2-3 łyżki chrzanu, dodaj śmietanę, musztardę i wymieszaj dokładnie. Sos powinien być wyraźnie chrzanowy. Jest dobry kiedy kręci w nosie.

Potnij cebulę w cienkie plasterki i odstaw.

Opłucz i osusz filety. Ponacinaj poprzecznie skórę w 4-5 równych odstępach ( nie zwinie się pod wpływem ciepła). Posól i popieprz skórę makreli. Rozgrzej łyżkę masła aż zacznie się pienić. Połóż filety skórą na tłuszcz i przyciśnij delikatnie palcami lub łopatką. Zostaw na ok. 4-5 minut. Kiedy skóra przypiecze się na chrupko przewróć rybę i zostaw na 1-2 minuty i wyłącz palnik.

W międzyczasie stostuj chleb. Posmaruj masłem i rozłóż na nim ogórka, na to połóż makrelę i wykończ sosem chrzanowym. Dodaj plastry cebuli i wyciśniętą cytrynę.

Nie czekaj! Jedz natychmiast!

środa, 9 września 2009

Zasmażane pierogi z dyni i amaretto z masłem czosnkowo-szałwiowym


Był to czas natężonej popularności naszej restauracji i niekontrolowanego szału wydawania pieniędzy przez klientów. Okres hoss na rynkach finansowych, tłustych bonusów i kredytów na minimalny procent. Nasza praca była iście syzyfowa i jedyne co nas napędzało i poniekąd trzymało przy zmysłach to przyłączenie się do „imprezy” i oddanie biegowi wypadków. Bez zbędnych ceregieli aplikowaliśmy sobie co jakiś czas shoty tequili, przesyłane z baru, z pozdrowieniami od klientów. Była to szaleńcza metoda, ale działała. Alkohol neutralizowała adrenalina, którą produkowaliśmy w wielkich ilościach, co upodabniało nas do kuchennych robokopów. Zamówienia napływały bezlitośnie, w niezliczonych ilościach i mieliśmy świadomość, że przez następnych kilka godzin nie przestaną. Jedyne co mogliśmy zrobić, żeby usunąć białe kartki zamowień z haków to gotować, gotować, gotować. Bez pomyłek, na które nie było czasu. Tak naprawdę nie było czasu na nic. Wszystko robiliśmy w międzyczasie.

Podczas jednego z takich pracowitych wieczorów, wymyśliliśmy nasz boysband i plan na podbój rynku muzycznego. The Kitchen Boys- tak mieliśmy się nazywać, ale nie bądźcie zmyleni papkowatą nazwą bo miał to być twór rockandrollowy z gitarami i ostrym waleniem po garach:)
Mieliśmy nawet tytuł pierwszego singla- What’s your favourite starter babe?

A więc, let me get you one, yeah yeah yeah!

Na pomysł tego dania wpadłem przypadkowo. Miałem wtedy ochotę na coś „ciastowatego” a w lodówce kawałek dyni. Poszperałem po szafkach i znalazłem ciasteczka amaretti. Połączenie wydało mi się teoretycznie dobre- taki polsko-włoski mariaż. Przystąpiłem więc do dzieła a reszta jest już historią:)




Zasmażane pierogi z dyni i amaretto z masłem czosnkowo-szałwiowym.

Farsz:
400gr dyni
½ łyżeczki ziaren kopru włoskiego
2 rozgniecione morelowo-migdałowe ciasteczka amaretti (apricot almond cookies)


100gr ugotowanego, rozgniecionego widelcem ziemniaka
1 żółtko
Oliwa z oliwek
Sól morska
Świeżo mielony pieprz

Ciasto:
500gr mąki tortowej
Ciepła woda

Sos:
Masło
Liście świeżej szałwii
Ząbki czosnku

Rozgrzej piekarnik do 220ºC. Obierz dynię i pokrój w równej wielkości kostkę, lekko skrop oliwą i wymieszaj (powinno zapobiec przyklejeniu się do blachy). Przełóż na blachę, posyp ziarnami kopru, posól i popieprz. Piecz, aż będzie miękka, ale nie rozpadająca się (ok.25-30 minut).
Wyjmij z piekarnika i przełóż do miski (bez ziaren kopru-one tylko nadały zapach i smak), dodaj ziemniaki, ciasteczka amaretti i wymieszaj. Lekko rozmąć żółtko i dodaj do masy. Wymieszaj.
Masa ma dobrą konsystencję, jeśli łatwo odkleja się od łyżki. Jeżeli jest zbyt wodnista dodaj trochę więcej ziemniaka, ale staraj się żeby nie było go zbyt dużo (moim zdaniem górna granica to 1/3 w stosunku do dyni).

Przesiej przez sitko mąkę do miski, dodaj powoli wodę i wyrabiaj mieszając, aż ciasto osiągnie gładką konsystencję i nie będzie kleić się do rąk. Następnie podziel na 3-4 części i przykryj, żeby nie wysychało.
Rozwałkuj część bardzo cienko i wytnij kółka (najlepiej średnicy ok.7 cm).
Nałóż kulkę farszu na kółko z ciasta, zwilż brzeg, przykryj drugim kółkiem i dociśnij brzegi.
Wrzuć pierogi do garnka gotującej się i posolonej wody i gotuj ok.2 minut po wypłynięciu. Przełóż na posmarowaną olejem/oliwą blachę.

Rozgrzej łyżkę oliwy na patelni, dodaj pierogi i podsmaż na lekko brązowy kolor z jednej strony. Dodaj łyżkę masła, ząbek czosnku (lekko rozgnieciony), 6-8 liści szałwii i przewróć pierogi na drugą stronę. Podsmaż na wolnym ogniu, aż zbrązowieją a masło nabierze smaku czosnku i szałwii.

Podawaj trzy jako starter/przekąskę albo więcej jako samoistne danie lub dodatek do białej ryby.

*Ilości podane w przepisie pozwalają zrobić ok. 30 pierogów.
*Robiąc masełko czosnkowo-szałwiowe Ty decydujesz, który ze składników będzie mocniej wyczówalny, dlatego nie podałem żadnych ilości.
*Dodajemy rozmącone żółtko, aby panować nad ilością jaką dodajemy. Jeżeli masa jest wystarczająco wilgotna przed dodaniem –dodaj tylko część.

czwartek, 3 września 2009

Grecka sałatka z gotowanych ziemniaków

Jestem kucharzem i jak pewnie tysiące innych jem rzadko, raczej podjadam, próbuję.
Po prostu nie mam czasu na jedzenie. A po pracy? Niewiele jest takich dni:)
Ale kiedy się zdarzy, staram się jeść coś prostego i smacznego, coś czego przygotowanie i gotowanie nie zabierze mi całego dnia:)
Jedną z takich potraw jest grecka sałatka z gotowanych ziemniaków (w każdej formie i odmianie), która doskonale łączy się z pieczonym lub smażonym kurczakiem, rybą czy daniami z grilla i można ją jeść i jeść i jeść…




Grecka sałatka z gotowanych ziemniaków

(4-6 porcji)

1 czerwona cebula pocięta w bardzo cienkie „piórka”
1 łyżeczka soli
1 kg młodych (małych) ziemniaków
2 łyżki odsączonych kaparów (najlepiej małych)
20 gr posiekanej natki pietruszki
2 gałązki tymianku (opcjonalnie)
Sok z 1 cytryny
100 gr dobrej jakości czarnych oliwek (lub mieszanych)
100 ml oliwy z oliwek (extra virgin)
100 gr sera feta
Sól morska
Świeżo mielony pieprz

Włóż cebulę do miski, zalej zimną wodą i wsyp sól. Odstaw na czas kiedy będziesz przygotowywać ziemniaki. Namoczenie cebuli spowoduje, że nie będzie taka ostra w smaku i bardziej przyjazna dla żołądka.

Oskrob ziemniaki i ugotuj w posolonej wodzie przez ok. 20-25 minut aż będą miękkie, ale nie rozpadające się. Odlej i osusz a następnie kiedy trochę przestygną (ale nadal będą ciepłe) obierz ze skórki. Potnij w kawałki.

Wyjmij cebulę z wody i osusz ręcznikiem papierowym. Dodaj ziemniaki i resztę składników (oprócz fety) do miski. Posól i popieprz do smaku. Wymieszaj dokładnie.
Odstaw na 5 minut a następnie dodaj fetę. Serwuj kiedy wciąż ciepła lub w temperaturze pokojowej.
Jeżeli ziemniaki wchłonęły oliwę dodaj trochę więcej.

*Oczywiście jeżeli lubisz któryś ze składników bardziej, dodaj go więcej a jeżeli któregoś nie lubisz, zrezygnuj z niego (chociaż ja polecam raczej zmniejszyć ilość, ponieważ to naprawdzę dobrana kompozycja smakowa
).

Dorsz z wodorostami, sosem romesco, chipsami z oberżyny i zieloną fasolką szparagową


Mój przyjaciel Wally jest temperamentnym Portugalczykiem, byłym baletmistrzem i człowiekiem zagadką. Lubi też jeść, zna wiele cudownych i autentycznych miejsc w Lizbonie i okolicach, które pokazał nam w czasie jednych z naszych wakacji…

Wally wskazał swoim idealnie wypielęgnowanym (z nieskazitelnym francuskim macicurem) palcem wskazującym na brzuch swojego narzeczonego i powiedzial z niesmakiem, ale też źle skrywaną przyjemnoscią:
„To. Musi odejść. Albo to – wskazując poraz kolejny na brzuch- albo ja. Decyzja należy do ciebie. Dzisiaj.”

Ja też, spojrzałem na oponę wokół mojego pasa i powiedziałem sobie to samo.
Wally-Portugalia-Dorsz-Proteina –taki ciąg natychmiast powstał w mojej głowie…
Tak, dorsz, szczególnie suszony i solony nazywany bacalhau (czyt. bakalau) w odróżnieniu od świeżego (bacalhau fresco) to portugalski „odpowiednik” naszego bigosu. Każda rodzina ma swoją wersję. Podobno jest ponad tysiąc przepisów na bacalhau w samej Portugalii, a bacalhau jest popularne również w hiszpańskiej Galicji i na południu Francji…nie zapominając o dawnych portugalskich koloniach:)

Któregoś wieczoru oglądając zdjęcia z wakacji, które spędziliśmy z grupą przyjaciół w domu Wallego w Cascais pod Lizboną, wpadłem na pomysł prostego, lekkiego i pachnącego morzem dania.
Dania, które smakuje równie dobrze na ciepło jak i na gorąco. Nadaje się na lekki lunch lub danie główne, albo żeby popisać się swoimi umiejętnościami przed znajomymi:)






Dorsz z wodorostami, sosem romesco, chipsami z oberżyny i zieloną fasolką szparagową
(2 porcje)

200gr fileta z dorsza (grubsza część)
2-3 łyżki sosu romesco (przepis w dziale sosy)
Garść suszonych wodorostów (np.wakame)
Odrobina czerwonej i zielonej papryki i czerwonej cebuli
1/2 małej oberżyny (bakłażana)
200gr fasolki szparagowej ugotowanej al dente
3 łyżki oliwy z oliwek
20gr masła (opcjonalnie)
Olej do smażenia (200 ml)
Sól morska
Świeżo mielony pieprz

Podziel dorsza na porcje, osusz i odstaw.
Potnij w małą kostkę papryki i cebulę (potrzebujesz razem ok. 2 łyżki „salsy”) i zmieszaj z wodorostami.
Potnij na plasterki (najcieniej jak potrafisz) oberżynę.
Rozgrzej olej do ok.150ºC w małym garnuszku i wrzuć plasterki oberżyny tak, żeby się nie posklejały. Nie wrzucaj zbyt wielu za jednym razem. Pilnuj, żeby się nie przesmażyły. Wyjmij łyżką cedzakową na ręcznik papierowy, osusz i posól. Odstaw.
Rozgrzej 2 łyżki oliwy na patelni. Polej pozostałą oliwą dorsza i rozsmaruj na filetach. Posól i popieprz.
Obsmaż z każdej strony. Kiedy jest prawie gotowy (jest gotowy jeśli zmienił kolor na biały na całej grubości, a płatki łatwo się oddzielają) dodaj połowę masła i odstaw na chwilę.

Żeby zaserwować połóż łyżkę sosu romesco na talerz a na to połóż rybę. Posyp dorsza miksem wodorostów i salsy, dodaj oberżynowe chipsy i chrupką fasolkę szparagową.



*Fasolkę można pogrzać w maśle i doprawić solą i pieprzem, chociaż ja w tym wypadku preferuję w wersji au naturelle:)
*Z połowy oberżyny, która została możesz zrobić pyszny dip (ale o tym wkrótce).
*Danie to wydaje się proste, ale jego sekretem są szczegóły, więc staraj się wykonać każdy element perfekcyjnie.


*Jeżeli nie możesz znaleźć wodorostów obserwuj mojego bloga- wkrótce podam przepis na "niby wodorosty."




środa, 2 września 2009

Bye, bye carnival...

Uffff! Nareszcie…doszedłem do siebie po Notting Hill Carnival.
Co roku jestem w centrum wydarzeń. Budujemy karnawałowy bar na chodniku przed knajpą i sprzedajemy setki jerk chicken wings, setki cajun chicken wings, kilogramy accry (smażone na głębokim oleju kotleciki z solonego dorsza) i onion pakoras (krążki cebuli w cieście, podobne do hinduskich onion bhaji) popijając rum z colą:)
Ten rok był bardzo udany i spokojny. Atmosfera naprawdę zabawowa, no i oczywiście pojawili się coroczni „starzy” znajomi, którzy w ramach tradycji pojawiają się specjalnie z tej okazji. Prawie jak Boże Narodzenie , ale w środku lata:)
Oczywiście zrobiliśmy parę zdjęć.





Wczoraj, po powrocie do domu, znudzony powyższym jedzeniem i nie bardzo zdolny do większego wysiłku postanowiłem ugotować jedno z moich ulubionych, super szybkich, acz nadal egzotycznych dań:
stir-fry z wołowiny z papryką, cukinią, czerwoną cebulą i gryczanymi noodlami soba

(2-3 porcje)



200gr wołowiny (bez tłuszczu)
1 średnia zielona cukinia (kabaczek)- pocięta w paski 0.5cm x 5 cm
1 czerwona papryka –pocięta w podłóżne paski szerokości ok. 0.5 cm
1 czerwona cebula –pocięta w „piórka”
2 ząbki czosnku -obrane i posiekane
2cm czerwonego chilli-pocięte w krążki
Kawałek imbiru wielkości kciuka –obrany i posiekany
2 łyżki szczypioru
2 łyżki posiekanej kolendry
3 łyżki oleju sezamowego
2-4 łyżki sosu sojowego
50ml słodkiego sosu chilli (sweet chilli sauce)
2 szczypty ziarenek sezamu (do dekoracji)
Sól morska i czarny pieprz
180gr noodli gryczanych (soba buckwheat noodles)

Pewnie patrząc na listę składników myślicie, że jestem szalony mówiąc, że to danie jest super szybkie…Naprawdę tak jest. Trzeba wszystko sobie wcześniej przygotować (mis en place!) co zajmuje ok.10-15 minut plus 12-15 minut na gotowanie.

Najpierw wstaw wodę na noodle.
Potnij wołowinę w cienkie paski, przełóż do miseczki, zalej 1 łyżką oleju sezamowego i 1 łyżką sosu sojowego i wymieszaj.
Potnij warzywa i ułóż na talerzu w „kupki”.

Mocno rozgrzej łyżkę oleju sezamowego w woku, dodaj mięso i smaż, żeby się zbrązowiło ze wszystkich stron, ale nadal było miękkie i różowe w środku.
Przełóż do miski.
Wrzuć noodle do gotującej się wody.
Dodaj ostatnią łyżkę oleju i wrzuć czosnek, imbir i chilli. Podsmaż przez minutę, aż zacznie pachnieć i lekko nabierze koloru. Dodaj cebulę, smaż 30 sekund. Dodaj paprykę i zamiszaj zgarniając zasmażone soki z wołowiny, smaz 1 minutę. Dodaj cukinię i zamieszaj, smaż 2 minuty.
Jeżeli warzywa przyklejają się do woka dodaj 1-2 łyżki wody lub soków z usmażonej wołowiny.
Wlej sos sojowy i słodki sos chilli. Wrzuć usmażoną wołowinę. Posól i popieprz do smaku. Dodaj szczypior, kolendrę i zamieszaj. Zmniejsz ogień.
Odcedź noodle i dodaj do woka.
Wymieszaj składniki dokładnie i sprawdź czy jest odpowiednio przyprawione (do Twojego smaku). Jeżeli nie-dodaj sosów lub soli.



*Soba w kuchni japońskiej oznacza noodle pełnoziarniste.
*Wybór mięsa zależy oczywiście od Ciebie. Polecam również z drobiem.
*Mięso najlepiej smażyć partiami. Zbyt duża ilość mięsa studzi woka i powoduje, że mięso zaczyna się gotować a nie smażyć (ale więcej o tym w jednym z kolejnych postów).