piątek, 18 czerwca 2010

Porażka z widokiem na Tamizę


Zapowiadał się piękny sobotni wieczór, było bardzo ciepło, wioślarze trenowali na Tamizie a gwarny tłum wylewał się z pubów na całą szerokość deptaka. Miejscami musieliśmy się delikatnie przepychać, żeby dotrzeć i tak już spóźnieni, na spotkanie supper clubu, gdzie za chwilę mieliśmy zajadać się sushi robionym przez japońskiego chefa w towarzystwie maniakalnych foodies. Apetyt i oczekiwania narastały…


Po wejściu do siedziby klubu wioślarskiego, który delikatnie przypominał wystrojem czasy epoki kolonialnej, zostaliśmy przedstawieni paru osobom i poczęstowani* japońskim piwem. Za barem, w tzw. kąciku kuchennym uwijał się chef i jego dwoje pomocników a około trzydziestoosobowa grupa, podzielona na mniejsze towarzystwa otaczała duży, centralnie ustawiony stół w oczekiwaniu na pierwsze rozdanie.

Z zapowiedzi wynikało, że japoński chef prowadził przez dwa lata restaurację w Kalifornii a obecnie mieszka w Szkocji, pracując dla jakiegoś koncernu, ale nie jako chef…

…co bardzo szybko wyszło na jaw w praktyce. Pierwsze rozdanie sushi-rolls (głównie z awokado) było zachęcające, w drugim odnalazłem paluszki krabowe, na trzecie raczej się nie załapałem, ponieważ składało się z około dziesięciu kawałków(!) na wspomniane 30 osób… a dość szybko wyłoniło się towarzystwo broniące dostępu do stołu, które skutecznie rozbiło imprezę na jedzących i pijących. Izie udało się w pewnym momencie nieuwagi “grupy południowoamerykańskiej” wywalczyć dwa kawałki sushi z łososiem - niestety nie było warto…

Moim zdaniem facet nie miał zielonego pojęcia o gotowaniu dla więcej niż dwóch osób, chociaż ilość używanego ryżu wskazywała odwrotnie (podejrzewam go także o wykupienie rocznej produkcji ryżu z jakiejś małej chińskiej wioski). Jeżeli chodzi o rybę (tylko łosoś i paluszki krabowe) to śladowe ilości tejże sugerują, że bardzo przejął się wizją utraty światowych zasobów morskich przed 2050-tym mimo tego, że ewidentnie był to łosoś hodowlany…

Na szczęście za deser odpowiedzialna była inna osoba - przemiła Japonko-Angielka, Monica, która sympatyzując z grupą nie walczących o jedzenie, od nas zaczęła rozdawanie pysznego ciasta marchewkowego. Bardzo miły akcent na koniec.

Wyszliśmy szybko, nie czekając na otwarcie wielkiej butli sake...pewnie ku uciesze “przyklejonych do stołu”- w końcu, więcej zostało dla nich…hehe. Byliśmy w szoku, ponieważ spodziewaliśmy się prawdziwych foodie, rozmów o jedzeniu, gotowaniu, gastronomii…a co spotkaliśmy to…już wiesz…cóż, mówię sobie - nowe doświadczenie…

Za to widok z balkonu na Tamizę był piękny, było ciepło i był to mój pierwszy wolny dzień po prawie czterech tygodniach pracy. Z dala od rutyny…czułem się jak w filmie (wenezuelskim).

Byłem, spróbowałem, wiem, że tam więcej nie pójdę. Gdybym nie poszedł to bym nie wiedział – jasne haha!! Tak samo jest z ostrygami trzeba ich spróbować, żeby wiedzieć czy się je lubi czy nie. Dla mnie smakują najlepiej z odrobiną octu winnego z szalotkami i cytryną. Wtedy czuję się jakbym próbował morze…ale mimo to nie jestem ich wielkim fanem.

Dzisiaj mam przepis dla tych, którzy odmawiają jedzenia “surowizny” i preferują zgłuszony smak tego rarytasu. Ostrygi Kilpatrick.


Ostrygi Kilpatrick

6 ostryg
6 kropli sosu Worcestershire (Lea & Perrins)
1-2 plastry smażonego/grillowanego bekonu
Parmezan


Potnij bekon w cienki paseczki. Otwórz ostrożnie ostrygi i odetnij ostrygę od muszli. Posyp każdą ostrygę szczyptą bekonu i parmezanu, dodatkowo dodaj do każdej ostrygi kroplę sosu Worcestershire.
Piecz w gorącym piekarniku przez ok. 8 minut lub 3-4 minuty pod grillem.

Smacznej przygody.

P.s. Znam ludzi, którzy zaczynali od ostryg Kilpatrick a teraz preferują świeże. Zdecyduj za siebie ;)

* raczej pokazano nam gdzie jest ustawiony barek…
** Ten supper club działa na zasadzie zrzutki (15 funtów/osoba) na pokrycie kosztów składników i lokalu.

sobota, 5 czerwca 2010

Prawdziwa rozpusta

Niesmak do przechwałek mam od zerówki, kiedy to postanowiłem zabłysnąć przed moją ulubioną nauczycielką swoim nowym skórzanym paskiem, z którego byłem bardzo dumny. Pamiętam, że poczułem się jakoś dziwnie, zaraz po tym, jak bez wyczucia wypaliłem – Proszę Pani, a fajny mam nowy pasek?... Nie wiem dlaczego, ale nie lubiłem tego uczucia kiedy wszyscy przerwali zabawę i patrzyli na mój nowy pasek. Od tamtej pory staram się nie zwracać na siebie uwagi w tak tandetny i mało finezyjny sposób. Daję innym swobodę obserwacji, robię swoje i niech efekty tego co robię mówią za siebie.


Dzisiaj jednak muszę odejść od tej zasady i pochwalić się tym, że moje dwa dania (przepis na jedno z nich jest tutaj) zajęły trzecie miejsce w konkursie zorganizowanym przez firmę Premier Foods dla studentów drugiego roku Foundation Degree, International Culinary Arts na Thames Valley University. Potwierdziło to, że nawet idąc lekko pod prąd można coś osiągnąć. Grejt sakses!


Pozostając w dobrym nastroju, parę dni temu Nobleva wciągnęła mnie Bareyę i Micha do zabawy w 10-te zdjęcie prezentując piękny kawałek absurdu. Posiadam parę zdjęć abstrakcyjnych, ale ujawnię je na nowym, do tego celu stworzonym blogu. Pokażę jednak piękne (moim zdaniem) zdjęcie londyńskiej sztuki ulicznej znalezione na ścianie stacji Kingsland. Podejrzewam, że obraz ma wielu autorów. Najbardziej lubię ludka w meloniku :)


Trzecia sprawa to moja stara/nowa chwilowo ulubiona pasta. Bardzo szybka i świetna na przyjęcia/imprezy przy grillu, absolutnie wykonalna w domu, ale chyba nic nie może się równać z pysznym jedzeniem na świeżym powietrzu i szklanką dobrego wina/piwa w ręce…wybór należy do Ciebie. Tak czy owak czysta rozpusta (jak sugeruje nazwa sosu*)



Linguini z sosem Puttanesca i jednominutowym, grillowanym stekiem
(2-3 porcje)

200g linguini
2 cienkie (½ cm) steki wołowe

Puttanesca:
2 średnie pomidory
1 szalotka lub pół czerwonej cebuli
10-12 oliwek (jakie lubisz)
6 listków świeżej bazylii
Łyżka oliwy z oliwek
Sól morska
Świeżo mielony pieprz

Dodatki:
Kilka plastrów papryki jalapeno ( ze słoika, w zalewie)
3-4 łyżki szybkiego sosu pomidorowego (opcja, ale wskazana haha)
Suszone płatki chilli
Natka pietruszki
Oliwa z oliwek


Żeby zrobić sos Puttanesca potnij pomidory, szalotkę, oliwki i bazylię w „niedbałe” cząstki, dopraw szczyptą soli i pieprzu, wlej oliwę i wymieszaj.


Ugotuj linguini al dente.
Rozgrzej łyżkę oliwy na patelni, wrzuć Puttanescę i podsmaż przez 3-4 minuty, dodaj papryczki jalapeno i 2-3 łyżki sosu pomidorowego. Zmniejsz ogień, podgrzej, dodaj ugotowane linguini i wymieszaj.


W międzyczasie na mocno rozgrzanym grillu (lub patelni) usmaż steki przez około minutę z każdej strony. Po usmażeniu posól i popieprz, odczekaj minutę i potnij w paski. Dodaj do linguini, wymieszaj i podawaj.

* Tylko dla bezpruderyjnych czytelników...