środa, 23 marca 2011

Sałatka dla tych co lubią niebieskie migdały

Nie wierzę w horoskopy, ale lubię je czytać. W pracy mamy taki mały, niedzielny rytuał odczytywania na głos naszych horoskopów, który najczęściej kończy się bólem szczęki, brzucha i łez cieknących ze śmiechu. Są tak absurdalne, że tylko to nam pozostaje, chociaż ostatnich kilka tygodni w moim przypadku się zgadza.


Brak czasu, przeprowadzka, zmiany, zmiany - to wszystko prawda. Nie mam nawet kiedy pomarzyć o niebieskich migdałach, co najwyżej mogę te prawdziwe zamienić w pyszny sos…



Sałatka z halumi, pieczonymi warzywami i sosem migdałowym
(2 porcje)

250g halumi
4-5 mini oberżyn (przecięte na pół) lub jedna mała (pocięta w podłużne ćwiartki)
2 papryki (najlepiej czerwona i żółta)
2 garści mieszanych liści sałaty
Oliwa z oliwek
Sok z cytryny
Sól morska
Świeżo zmielony pieprz

Sos migdałowy:
4 łyżki płatków migdałowych
4 łyżki oliwy z oliwek
1 łyżka octu balsamicznego
1 łyżeczka cukru
1 łyżeczka cynamonu
1 łyżeczka drobno posiekanego imbiru
1 ząbek czosnku (przeciśnięty przez praskę lub drobno posiekany)

Rozgrzej piekarnik do 190ºC, na blasze ułóż papryki i piecz przez 15 minut. Przewróć papryki dodaj oberżyny, polej oliwą i piecz przez 15-20 minut. Papryki przełóż do miski i przykryj folią plastikową, ostudź, obierz ze skórki i potnij na kawałki. Oberżyny trzymaj w ciepłym miejscu.

Żeby zrobić sos zmiksuj wszystkie składniki blenderem na gadką masę. Jeżeli jest zbyt gęsta dodaj trochę wody. Po zrobieniu możesz go przechowywać w lodówce przez tydzień.

Potnij halumi w plastry i osusz . Rozgrzej mocno łyżkę oliwy dodaj ser i smaż, aż zbrązowieje, przerzuć na drugą stronę i zasmaż jak poprzednio.
Na talerzu ułóż sałatę, pieczone warzywa i halumi, dodaj łyżkę sosu i skrop oliwą.
Smacznego!

sobota, 19 marca 2011

Fettuccine z wątróbkami drobiowymi, dzikim czosnkiem i marsalą

W zadymionym rogu pubu rozmawialiśmy z nieznajomymi-znajomymi o... tego nie wie nikt, ale prawdopodobnie o... Sara przedstawiła mnie swojemu szwedzkiemu koledze : -To jest Arek (wymawiając R bardzo twardo i długo chcąc zaakcentować umiejętność wypowiedzenia mojego imienia inaczej niż Ełjik) a to Fredrik... - Sara, Arek, Fredrik - powtórzył Szwed twardo a następnie zaczęliśmy przerzucać się wyrazami z R co nas bardzo rozbawiło.


Aaach… yhmm… aaa… yhmm… dało się słyszeć coraz głośniej. Brunetka pijąca białe wino przy barze, tuż za plecami Fredrika spoglądała w naszą stronę i słysząc kolejne R zaczęła odgrywać scenę z "Kiedy Harry poznał Sally" . RRRR!!! Przestańcie! Skąd wy jesteście? Kocham takie sexy RRR!!! - mówiła poniesionym głosem -patrząc na nasze zdziwione twarze... I radzę wam przestać, bo mogę nie wytrzy... I tutaj my nie wytrzymaliśmy - parsknęliśmy śmiechem! Z tego co wiem Fredrik spotkał ją jeszcze parę razy.


Kiedy pierwszy raz spróbowałem fettuccine z wątróbkami drobiowymi i dzikim czosnkiem, pomyślałem sobie- rrraj! Odkryłem Raj! Nie będę samolubny i powiem Wam jak do niego dotrzeć ;)


Fettuccine z wątróbkami drobiowymi, dzikim czosnkiem i marsalą
(2 porcje)

200g fettuccine
2 łyżki oliwy z oliwek
2 małe szalotki, drobno posiekane
1-2 ząbki czosnku, obrane i lekko rozgniecione
150-170g wątróbek drobiowych, oczyszczonych i pociętych na małe kawałki
Sól morska
Świeżo zmielony pieprz
50ml marsali
50ml bulionu drobiowego
30g masła
Garść liści dzikiego czosnku, z grubsza pociętych

Ugotuj fettuccine w posolonej wodzie a w między czasie zrób sos. Rozgrzej oliwę na patelni i podsmaż szalotki i czosnek na małym ogniu, uważając żeby nie przypalić. Następnie zwiększ ogień, posól i popieprz, wrzuć wątróbki i smaż często mieszając aż zaczną nabierać koloru/brązowieć. Wtedy dodaj marsalę i bulion, zredukuj płyn o połowę, dodaj liście dzikiego czosnku i masło, gotuj przez 1-2 minuty żeby sos lekko zgęstniał. Odcedź fettuccine, dodaj do sosu i dopraw solą i pieprzem, jeżeli jest taka potrzeba.
Wyłóż na talerze i rozkoszuj się.

* Przepis – Mark Hix

wtorek, 15 marca 2011

Starość to radość

Chyba się starzeję. Bo jak to wytłumaczyć, że przez ponad dwadzieścia lat słodycze nie stanowiły dla mnie prawie żadnej pokusy a teraz miewam regularne, słodkie a raczej „ciastowe” zachcianki? Zresztą to nieważne, podoba mi się ten nowy stan:) dlatego też nieśmiało proponuję ciasto, które nabiera smaku z wiekiem…



Keks bananowo-marchewkowy z orzechami

Składniki:

3 średnie jajka
175g cukru demerara
175g mąki tortowej
1 łyżeczka sody oczyszczonej
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżeczka soli
175ml oleju słonecznikowego
175g orzechów pecan, z grubsza pociętych
½ łyżeczki drobno posiekanego imbiru
Szczypta kardamonu
2 dojrzałe banany, rozgniecione widelcem
175g startej marchwi

Rozgrzej piekarnik do 170ºC. Posmaruj masłem blachę keksową (moja ma rozmiar 30cm x 8cm x 8cm).

Ubij jajka z cukrem aż zgęstnieją i nabiorą jaśniejszego koloru. Przesiej mąkę, sodę, proszek do pieczenia i sól, dodaj do ubitych jajek i dokładnie wymieszaj. Powoli wlej olej mieszając a następnie dodaj pozostałe składniki. Wyłóż ciasto na blachę i piecz przez 1¼ godziny lub do momentu kiedy wbita wykałaczka wychodzi sucha. Jeżeli ciasto zaczyna za szybko brązowieć przykryj je folią aluminiową.

Kiedy gotowe wyjmij i ostudź na metalowej kratce a kiedy kompletnie schłodzone zawiń w folię i przechowuj w lodówce lub innym chłodnym miejscu. Najlepiej smakuje następnego dnia lub za dwa, trzy dni…

Ja podaję je lekko podgrzane pod grillem z gałką loda waniliowego.

czwartek, 10 marca 2011

Łosoś dla herbaciarzy

Stara jabłoń w rogu podwórka, zachodzące słońce, rozświetlające horyzont na czerwono, moje brudne ręce i umorusana twarz, świeże powietrze zmieszane z aromatycznym dymem. Niektóre smaki kojarzą mi się obrazkowo. Ten powyżej, jak łatwo się domyślić to smak wędzonki, której przygotowanie jest rytuałem moich rodziców przed Wielkanocą i Bożym Narodzeniem.


Zawsze lubiłem towarzyszącą całemu procesowi otoczkę niewiadomej a wręcz tajemnicy, która zawsze wisiała w powietrzu. Tajemnicy czy wędzonka wyjdzie dobra czy…bardzo dobra ;) Cały proces wymaga cierpliwości, systematycznej kontroli i spełnienia trzech podstawowych warunków: dym musi sączyć się odpowiednio długo, nie może być zbyt gorący, musi być akurat. Jak wiele innych domowych procesów ten też jest ciężki do „uregulowania” i zapisania, wymaga doświadczenia, ale właśnie to czyni go jeszcze bardziej atrakcyjnym.


Dzisiaj przedstawię Wam szybszy sposób wędzenia, na ciepło. Stosując go, najczęściej używa się namoczonych trocin, ale ja zastąpiłem je herbatą Lapsang Souchong. Moim zdaniem efekt jest oszałamiający. Tak przygotowanego łososia można jeść zarówno na ciepło jak i na zimno. Ja najbardziej lubię go na ciepło z nudlami, ale chętnie podaję go na zimno z tartym chrzanowym guacamole lub ravioli z burakową niespodzianką, ale o tym wkrótce…


Łosoś wędzony herbatą
(2 porcje)

Składniki:

2x150g filet z łososia
2 łyżki soli morskiej
4 łyżki cukru demerara
2 łyżki herbaty Lapsang Souchong
6 łyżek wody

Sprzęt:
Wok i okrągła metalowa kratka lub głęboka blacha do pieczenia z metalową kratką + folia aluminiowa.


Wymieszaj cukier z solą, wysyp na dno płaskiego pojemnika i połóż na to filety łososia. Przykryj i odstaw do lodówki na 4-6 godzin. Zalej herbatę wodą i odstaw. Wyjmij filety z lodówki, obmyj z marynaty i osusz. Ułóż namoczoną herbatę na dnie woka, włóż metalową kratkę, połóż filety łososia i szczelnie przykryj folią aluminiową. Otwórz okno, włącz wentylację* i ustaw wok na małym ogniu. Wędzenie powinno zająć 12-15 minut. Jeżeli chcesz możesz podwędzić przez 8-10 minut a następnie przełożyć łososia do rozgrzanego piekarnika na następne 4-6 minut. Smacznego!

* Dobrze jest to zrobić, ale tak naprawdę ilość dymu, który powstaje nie jest duża.

poniedziałek, 7 marca 2011

Przedwiosenno-(wciąż)zimowy tabouleh

Gdybym kilka lat temu nie wiedział, że tabouleh pochodzi z Bliskiego Wschodu, byłbym w stanie uwierzyć, że jest amerykańskim klasykiem. Na prawie każdej domówce organizowanej przez znajomych Amerykanów, tabouleh zajmowała centralną pozycję w menu a jej obecność zawsze była podkreślana zapowiedziami i komentarzami. To na pewno moje osobiste i przesadzone spostrzeżenie, ale wyobraźcie sobie, że kilka różnych osób z tą samą świeżością i zaangażowaniem tłumaczy Wam, że zrobił/a tabouleh głosem, który wymusza w Was zachwyt i uznanie. Czasami miałem wrażenie, że chodzi o jakieś epokowe odkrycie jak wynalezienie penicyliny, koła czy potwierdzenie życia na Marsie (ups, zły przykład bo to akurat jest możliwe, mój szef jest na to żywym przykładem. Bywa tam regularnie ;)…*


Tabouleh to pyszna sałatka, ale w dalszym ciągu tylko sałatka. Prosta w przygotowaniu, o niezliczonej ilości wersji, jak nasz bigos, pozwalająca gotującemu na indywidualne jej kształtowanie. To w niej lubię, jest bardzo plastyczna, przez co doskonale nadaje się na wiele okazji. Jako danie samodzielne lub dodatek, niezależnie od pory roku. Dzisiaj przedstawię Wam moją własną wersję tabouleh, przedwiosenno-(wciąż)zimową. Oczekuję zachwytu i uznania hehehe!


Przedwiosenno-(wciąż)zimowy tabouleh
(4-6 porcji)

200g kaszy bulgur
2 łodygi selera naciowego pociętego w cienkie plastry
3-4 szczypiory (spring onions) pocięte w plasterki
1 mały pęczek natki pietruszki, z grubsza posiekany
½ małego pęczka mięty, z grubsza posiekanego
2 łyżki orzechów pecan (lub włoskich) z grubsza posiekanych
1 łyżka orzeszków piniowych
1 łyżka prażonych pestek dyni
1 granat (nasiona+sok)

Dresing:
1 ząbek czosnku, drobno posiekany
½ łyżeczki cynamonu
4 łyżki oliwy z oliwek
1 łyżka octu balsamicznego
½ łyżeczki miodu
Sok z granatu

Zacznij od przygotowania bulguru. Wsyp go do miski, zalej gotującą się wodą parę milimetrów ponad jego poziom i przykryj szczelnie pokrywką lub folią plastikową. Odstaw na pół godziny do żeby kasza napęczniała.

Zrób dresing mieszając ze sobą wszystkie składniki aż zamienią się w gęstą, „jednolitą” emulsję. Dodaj więcej miodu o ile uważasz to za stosowne.
Wymieszaj kaszę z pozostałymi składnikami i zalej dresingiem. Smacznego!

Zawsze uwielbiam pierwszy kęs tej sałatki. Taki bogaty w smaku i orzeźwiający. Mniammm…

* Proszę się nie gorszyć! Jego żona jest tego samego zdania:)

środa, 2 marca 2011

A gdybym...

Generalnie jestem osobą z gatunku tu i teraz, przyszłości daję kredyt zaufania a przeszłość dokumentuję w pamięci bez wdawania się w szczegóły co by było gdyby… Zapisanie chwil, osób i zdarzeń, jakimi je zapamiętałem było moją główną motywacją kiedy zakładałem bloga, przepisy miały być tylko tłem i uzupełnieniem. Uważam, że zbyt łatwo zapominamy o tych krótkich chwilach, które mają w sobie … COŚ. Coś, co trudno wytłumaczyć, coś co nadaje zwykłym, codziennym sprawom koloru, coś co pozwala nam spojrzeć na życie z dystansu, coś co odróżnia je od miliona pozornie takich samych. Można to coś nazywać prawdą, sympatią, energią, jakkolwiek.


Ponieważ jednak świat nie jest prosty i czarno-biały, czasami przelatuje mi przez głowę, a gdybym?… Tak też było parę miesięcy temu, kiedy usłyszałem, że Jean-Georges Vongerichten otwiera Spice Market, nową restaurację w Londynie. Co by było gdybym kilka lat temu przyjął propozycję pracy w Vong, jego poprzedniej restauracji? Może to dopiero się okaże? ;)


Mój dzisiejszy smażony ryż z jajkiem jest adaptacją przepisu  J-GV. Czasami służy mi za śniadanie a czasami za lunch, ale tak naprawdę, polecam go na każdą porę dnia, jako samodzielne danie albo dodatek ;)


Smażony ryż z jajkiem i chrupkim imbirem
(2 porcje)

6 łyżek delikatnego w smaku oleju
1 łyżka drobno posiekanego imbiru
1 łyżka drobno posiekanego czosnku
1 por (biała i jasnozielona część) pocięty w krążki, opłukany i osuszony
250g ugotowanego ryżu (może być z poprzedniego dnia)*
2 duże jajka
Sól morska
Świeżo zmielony pieprz
2 łyżeczki oleju sezamowego
2 łyżeczki jasnego sosu sojowego
Posiekany szczypior (opcja)


Rozgrzej 3 łyżki oleju na średnim ogniu w woku lub patelni, dodaj imbir i czosnek i smaż mieszając co jakiś czas aż zbrązowieją i będą chrupkie (ale nie spalone!). Wyjmij łyżką cedzakową na papier i delikatnie posól. Zmniejsz lekko ogień, wlej łyżkę oleju, wrzuć pora, małą szczyptę soli i smaż przez 8-10 minut mieszając co jakiś czas. Zwiększ ogień do średniego, dodaj ryż i smaż mieszając aż będzie gorący. W międzyczasie na małej (najlepiej teflonowej) patelni rozgrzej pozostały olej i usmaż jajka, aż białka się zetną a żółtka pozostaną „lejące”, przypraw je solą i pieprzem. Nałóż ryż na talerze, na górę połóż jajka, polej sosem sojowym i olejem sezamowym, posyp imbirem, czosnkiem i szczypiorem. Uważam, że ta wersja smażonego ryżu ma w sobie…COŚ ;)


* używam basmati lub jaśminowego