środa, 23 listopada 2011

Gość w kuchni

Od wczesnego popołudnia siedział przy barze. Szczupły brunet o regularnych rysach sączył różnego rodzaju trunki wpatrzony w wysoką barmankę czarując ją jednocześnie bardzo zaangażowaną i wielowątkową konwersacją, która ewidentnie jej schlebiała. Patrząc na nich trudno było się zdecydować czy znają się od dawna czy są nowozakochani. On jej prawił komplementy a ona opierając łokcie o bar patrzyła mu prosto w oczy i spijała je z jego ust prawie fizycznie. Siedzący wokół baru klienci nie ukrywali swojego zainteresowania dalszym ciągiem spotkania…


Na pewno już o tym wspominałem, ale dla pewności powtarzam, że moje miejsce pracy oprócz pubu i restauracji ma siedmio-pokojowy hotelik. Żeby do niego dotrzeć trzeba przejść obok kuchni a czasami nawet poprosić nas o otwarcie drzwi oddzielających część hotelowo-kuchenną od reszty. Otwieramy na hasło - trzy uderzenia pięścią w ścianę ;)

Usłyszałem pukanie i poszedłem otworzyć. Kiedy uchyliłem drzwi bardzo ładna i bardzo zdenerwowana dziewczyna przemknęła obok mnie bez słowa rzucając lodowate spojrzenie. Za drzwiami słychać było szybkie choć niezbyt regularne kroki. Ona pobiegła do jednego z pokojów piętro wyżej, a zanim ponownie otworzyłem drzwi była już z powrotem żądając ode mnie nowego klucza do jej pokoju (Szok! Stałem bez słowa. Przecież ja tu tylko gotuję!!). Starając się wytłumaczyć swoją sytuację (sic!) nacisnąłem klamkę i uchyliłem drzwi. Brunet z baru z szerokim uśmiechem na twarzy wręczył jej klucz i nie zwracając na nią więcej uwagi, zupełnie zrelaksowany mówi do mnie: „Co dobrego dziś na obiad, bo jestem głodny. Ty tu gotujesz?” – na co ja korzystając z absurdalnie wysokiego poziomu napięcia w powietrzu, odpowiadam: „Wydaje mi się, że dzisiaj będziesz musiał ugotować sobie coś sam”.„Nie ma sprawy gdzie jest kuchnia?” – „Przed Tobą!”.


Wszedł do kuchni, zdjął marynarkę i z miejsca poczuł się jak u siebie. -„ Co mam robić?” – „Umyj ręce, załóż fartuch, poćwiartkuj pomidory i posiekaj cebulę” – miałem nadzieję, że go zniechęcę, ale skąd- zaangażowanie 100%. Temperatura w kuchni szybko wpłynęła na jego samopoczucie. Z minuty na minutę wydawał się być bardziej pijany. – „Mam świetny pomysł, dokończysz swoje dzieło jutro. Zrobisz ze mną poranną zmianę, śniadanie - prosta rzecz. Na dzisiaj wystarczy, Twoja dziewczyna nie wygląda na zbyt zadowoloną… też widziałem Cię przy barze…wpadłeś jak śliwka…”. Zdjął fartuch, złożył go w kostkę i odłożył na stół. Wyprostował się, pokiwał głową (chyba zgadzając się z tym co powiedziałem) – „To nie jest moja dziewczyna. Znaczy już nie jest…od Szwecji…czyli piątku… Tylko razem podróżujemy. O której zaczynam?”; -„Szóstej” - zażartowałem. – „ Będę!”


Nigdy więcej go nie spotkałem, nie przyszedł się pożegnać. Podobno mówił prawdę, że już nie są parą. Może jestem staromodny, ale razem czy osobno trzeba dbać o towarzyszkę podróży. Mam nadzieję, że dalsza część podróży im się udała. Ta historia nie ma żadnego drugiego dna lub morału, może poza tym, że praca w kuchni uczy bycia bezpośrednim w rozmowie i… nie można podrywać dziewczyn/chłopaków na oczach byłych. To świństwo, przynajmniej następnego dnia po rozstaniu ;)

Schabowy z kością w sosie musztardowym z suszonymi śliwkami
(4 porcje)

4 kotlety schabowe (grubości kciuka, ok.200g każdy)
Oliwa z oliwek
4 gałązki świeżego tymianku
Sól morska
Świeżo zmielony pieprz
Łyżka masła
16 suszonych śliwek
200ml białego wytrawnego wina
2 łyżeczki gruboziarnistej musztardy
2 łyżeczki miodu
150ml śmietanki

Posmaruj mięso cienką warstwą oliwy, posyp listkami tymianku z dwóch gałązek i dopraw solą i pieprzem. Rozgrzej na patelni bardzo małą ilość oleju, dodaj kotlety, przyciśnij je na chwilę łopatką i smaż przez 3-4 minuty z każdej strony. Pod koniec smażenia lekko zmniejsz ogień. Mięso powinno być z obu stron zbrązowione, ugotowane w środku i soczyste. Zdejmij kotlety z patelni i odłóż w ciepłe miejsce.

Wrzuć na patelnię masło, dodaj suszone śliwki i pozostały tymianek. Podsmaż przez 20-30 sekund, wlej wino i dodaj musztardę. Gotuj do momentu aż wino odparuje do konsystencji „syropu” (ok.4-5 minut). Wtedy dodaj miód i śmietankę, dopraw solą i pieprzem. Gotuj na mocnym ogniu przez 1-2 minuty żeby zagęścić sos. Dodaj kotlety, podgrzej przez chwilę i podawaj polane sosem z ziemniaczanym puree i zielonymi warzywami (jarmuż lub szpinak świetnie do tego pasują).


Smacznego!

środa, 2 listopada 2011

Konstruktywna krytyka i comfort food

Zaniemówiłem na bardzo długo i niespodziewanie (nawet dla mnie). Mówiąc szczerze nie wiem jak to się stało i dlaczego mamy już listopad? Jeszcze niedawno leżałem na plaży targany rozmyślaniami o tym co zjem na kolację a tu nagle… jesień, długie wieczory i opadające liście. Ostatnio moje plany ulegają szybkim, ostatniosekundowym korektom. W zasadzie cały miesiąc minął pod ich znakiem. Miałem pojechać na Blog Forum w Gdańsku, miałem chodzić regularnie na siłownię, miąłem napisać wiele postów, miałem … To nie tak, że spotkała mnie masa nieszczęść, nie, wręcz przeciwnie. To raczej wina zbyt krótkiej doby. Pomysły tak kotłują mi się w głowie, że aż włosy szybciej rosną ;)


Wracając do Blog Forum Gdańsk, wiem, że temat został już ostatnio mocno przedyskutowany, ale ja chciałbym a tak naprawdę muszę dodać swoje pięć groszy. Mam wrażenie, że po raz kolejny mimo pozytywnie brzmiacych ogólnych założeń ktoś chciałby zrobić interes kosztem blogerów, ale nie do końca rozumie ich specyfikę, różnorodność i indywidualność. Chciałby zbudować prestiż i uznanie imprezy w sposób odgórny, narzucając i podtrzymując stereotypy zamiast umożliwienia organicznego rozwoju imprezy (wniosek na podstawie komentarzy z forów, blogów i FB). BFG to świetny pomysł, szkoda byłoby go zaprzepaścić!

Zacznę od początku czyli zaproszenia imiennego, które dostałem i którego urokowi w pierwszej chwili uległem. Zagrało ono na mojej próżności i uwielbieniu zabawy (zapaliła mi się w głowie lampka pt. Super! Znowu spotkam znajomych, których dawno nie widziałem a co więcej poznam nowych ludzi!). Dopiero później dotarło do mnie, że mimo tego, iż zostałem IMIENNIE zaproszony, muszę odesłać zgłoszenie UZASADNIAJĄC dlaczego chcę tam być (?!). Ponieważ mieszkam w Londynie i nie mogę do Gdańska dojechać kolejką podmiejską SKM postanowiłem zapytać organizatora (Ewa Protaziuk) o możliwość wcześniejszego potwierdzenia mojego udziału w BFG. Niestety, mimo upływających dni ( i rosnących cen biletów lotniczych) nie dostałem odpowiedzi. Zrezygnowałem z wyjazdu i tego samego dnia dostałem maila od organizatora… z ankietą. Bardzo profesjonalne podejście, pełna kultura! Ignorować pytania IMIENNIE zaproszonego uczestnika i wysłać mu kolejną ankietę! To jednak nie koniec. 3-go października dostałem maila, który zagotował moją krew do granic możliwości i nie chodziło o to, że moje zgłoszenie zostało odrzucone, ale o formę odpowiedzi.


Po pierwsze nie byłem już Arkiem- byłem drogim blogerem, po drugie co najmniej połowa tego maila zachęcała mnie do oglądania, śledzenia i lubienia BFG, po trzecie organizatorka od niechcenia napomyka: „Oceniając nadesłane zgłoszenia braliśmy pod uwagę liczbę czytelników, uzasadnienie chęci uczestnictwa w forum oraz jakość i aktualizację prowadzonego bloga.” W jakim celu otrzymałem więc zaproszenie, nie wiem – jakoże te wartości w ciągu miesiąca nie uległy zmianie, więc organizator może powinien był przeznaczyć odrobinę czasu na sprawdzenie do kogo się zwraca? Chociażby po to, by okazać szacunek dla czyjegoś czasu. Wiem, że prowadzę bloga niszowego (to mój wybór) i nie chcę tutaj wyjść na dupka, ale chwileczkę, to mnie trochę obraża! Po czwarte najlepszy był koniec : „Życzymy powodzenia w realizowaniu blogowej pasji”. Nooooo żesz! Odpowiedziałem równie protekcjonalnym tonem, że życzę powodzenia w realizowaniu pasji tworzenia BFG ;)))


Sam pomysł Blog Forum Gdańsk uważam za świetny i życzę Miastu Gdańsk rozwoju i sukcesów. Proponuję jednak przemyślenie koncepcji lub zatrudnienie osób na nieco wyższym poziomie kultury osobistej i językowej i profesjonalizmu niż Pani Ewa Protaziuk.

Mam smutne wrażenie, że jak to zazwyczaj, chodziło o wydanie jakichś luźnych funduszy lub ktoś miał zabłysnąć jakimś lokalnym projektem. I nie było by w tym nic złego gdyby odbyło się to z mniejszą nonszalancją a z większą starannością.


Za największy sukces BFG uważam nagrodzenie „truskawkowej” Ani vel Vespertine ze Strowberries from Poland statuetką "Blog of Gdańsk Internautów" (swoja drogą ciekawa polszczyzna – chyba coś się pozmieniało odkąd wyjechałem z kraju…) Gratuluję jeszcze raz!!
OK! Atmosfera została oczyszczona, można zacząć gotowanie :)
Dzisiaj comfort food. Prosto, (nie)zaskakująco pysznie i aromatycznie. Pieczony czosnek i pieczone słodkie ziemniaki. Pieczony czosnek to jeden z moich ulubionych dodatków do zup, sosów, dipów czy rozsmarowania na kromce chleba i posypania solą morską (Minta Eats to bardzo chętnie też ;))) a słodkie ziemniaki …sami sprawdźcie ;))

Pieczone słodkie ziemniaki z czosnkiem, miodem i szafranowym crème fraîche
(4 porcje)

4 słodkie ziemniaki (150-200g każdy)
150g crème fraîche lub gęstej śmietany 30%
Szczypta szafranu
4 łyżki mleka
4 łyżki miodu (jaki lubisz najbardziej)
2 główki czosnku
2 łyżki oliwy z oliwek
Sól morska (opcja)

Rozgrzej piekarnik do 200ºC. Umyj i osusz ziemniaki. Obierz czosnek z nadmiaru łupin, odetnij ½ cm szczytu główki a następnie ułóż na środku indywidualnych, kwadratowych kawałków folii aluminiowej (15x15cm) polej oliwą i szczelnie zawiń.

Połóż ziemniaki i czosnek na blasze i piecz przez 30-35 minut obracając ziemniaki na drugą stronę w połowie pieczenia. Ziemniaki mogą zająć ok. 5-10 minut dłużej niż czosnek, są gotowe kiedy łatwo dają się nakłuć nożem.

W międzyczasie zalej szafran mlekiem i odstaw na 20 minut. Następnie wymieszaj mleczko szafranowe z crème fraîche i odstaw na później.

Wyjmij czosnek i lekko go ostudź. Wyjmij ziemniaki, powinny mieć chrupką skórkę, przekrój na pół, ułóż na talerzu, posmaruj pieczonym czosnkiem, polej miodem i posyp solą morską (jeżeli lubisz). Podawaj z szafranowym crème fraîche.


*Pozostały czosnek użyj do dipów, sosów, zup, etc. Przechowuj w lodówce max. 7dni.

Inspiracja: Ferran Adria