środa, 20 marca 2013

Relacja z In de Wulf & gruszki gotowane w piwie z różowym pieprzem, kruszonymi speculoos i crème fraîche


Na początek przyjemność a za razem obowiązek: zdobywczynią kitla podpisanego przez Kobe Desramaults’a została Marta Dymek. Jeszcze raz gratuluję zwyciężczyni i dziękuję wszystkim, którzy wzięli udział w zabawie.


A teraz powracam do zapowiadanej relacji z In de Wulf. Mówiąc szczerze nie wiem od czego zacząć. Na pewno był to bardzo intensywny tydzień, pełen pozytywnych doświadczeń, nowych (mam nadzieję długich) znajomości i przede wszystkim tydzień, po którym jeszcze bardziej pokochałem swój zawód.


Podróż od drzwi mieszkania w Londynie do drzwi mojego lokum w Dranouter w Zachodniej Flandrii zajęła mi dwie i pół godziny z przesiadką w Lille. Chwała tunelowi pod kanałem La Manche! Jadąc z Bailleul we Francji dróżkami prowadzącymi przez pola do Dranouter w Belgii (ok. 5 km) miałem wrażenie nieustającego deja vu i natychmiastowej przynależności. Czułem się jak na Warmii…


Położenie In de Wulf najlepiej można określić mówiąc „po środku niczego” czyli na kolonii wioski między polami. Brzmi to jak pomysł na klęskę biznesową, ale uważam, że to co zrobił szef i właściciel Kobe Desramaults zmieniając bistro swojej mamy w jedną z najlepszych restauracji na świecie jest genialne. Tam nie ma ludzi przypadkowych, zarówno wśród załogi jak i klientów, każdy kto tam trafił  - chciał tam być i zadecydował o tym wcześniej- piękne!


Praca w In de Wulf jest wielkim kopniakiem motywacyjnym. Z jednej strony kreatywny i zaangażowany szef, który nie jest zbyt ważny i wielki do wykonania nawet najprostszych prac (tak, tak podłogę też zmywa) z drugiej ciekawi kulinarnej przygody i wiedzy  klienci a z trzeciej pełna ambicji, skupiona na pracy i samorozwoju załoga. Restauracyjny dzień zaczyna się o 8.30 a kończy najczęściej po północy z małą przerwą na obiad a to wszystko bez najmniejszego uczucia presji (oczywiście tej zbędnej, tworzonej dla samego faktu jej tworzenia). Oprócz swoich codziennych obowiązków każdy stara się zrobić „coś nowego, coś swojego”, może to być, ser, wędlina, nowy chleb czy próba stworzenia napoju typu cola.


Marleen codziennie o szóstej rano rozpala w piecu do pieczenia chleba.


Niall jest nadwornym „masarzem”- robi pyszne wędliny a tutaj zapieka selera :)

Martijn jest rosnącą gwiazdą cukiernictwa, przez kilka dni przygotowywał prezentację na Salon du Chocolate w Lille, gdzie wystąpił obok znanych i jak to potem określił sztywnych znanych Francuzów. Oby jego status gwiazdorski piął się tak szybko jak on pracuje ;)


W ciągu tych kilku dni przez kuchnię i restaurację przewinęło nam się parę ekip filmowych (m.in poszukiwacze najlepszego steka na świecie), kilku fotografów i jeszcze więcej dziennikarzy. Codziennie rano pojawiali się dostawcy, niektórzy z jednym koszykiem swojego towaru, najczęściej z pobliskiego gospodarstwa. Część ziół dzięki sprzyjającej aurze mogliśmy zbierać sami, byłem na takiej wycieczce, potem musiałem je przebrać… i serwować :)


Parę razy zostaliśmy z szefem na pogaduszki, przygotował nam przekąski, wypiliśmy symboliczne piwo i posłuchaliśmy historii z In de Wulf nie zwracając nawet uwagi na to, że po 4-5 godzinach snu przed nami 16 godzin pracy- te chwile warte są poświęcenia ;)


                moje osobiste menu wymiętolone w kieszeni

Siedząc w pociągu do Londynu dostałem smsa: Mamy jutro prezentację piwa Westmalle. Mam nadzieję, że jesteś pełen inspiracji ;). Byłem! I dzielę się z Wami jedną z nich.


Gruszki gotowane w piwie z różowym pieprzem, kruszonymi speculoos i crème fraîche
(4-6 porcji)

4 gruszki (użyłem Komisówek)
1 butelka (330ml) Westmalle Tripel
1½  łyżeczki różowego pieprzu
1 gwiazdka anyżu
1 trawa cytrynowa
6 goździków
100ml płynnego miodu
1 łyżka miękkiego brązowego cukru
Sok z 2 limonek

Włóż wszystkie (oprócz gruszek) składniki do rondla i zagotuj. W międzyczasie obierz gruszki i przetnij na pół, wyjmij gniazda nasienne. Włóż do gotującego się płynu na 15 minut lub aż będą miękkie, ale nie rozpadające się. Wyjmij łyżką cedzakową i odstaw do ostygnięcia a płyn zredukuj (odparuj) do 1/3 wyjściowej ilości lub do osiągnięcia konsystencji syropu.

Kruszone speculoos:

125g mąki
70g cukru demerara
75g masła
¼ łyżeczki cynamonu
¼ łyżeczki startych goździków
¼ imbiru
¼ gałki muszkatołowej
1-2 łyżki mleka

Wymieszaj ze sobą wszystkie składniki (użyj robota kuchennego) żeby stworzyły zwartą elastyczną masę, którą łatwo rozwałkować (nie powinna się kleić).
Rozwałkuj na grubość 3-4 mm, przełóż na blachę wyłożoną papierem do pieczenia i piecz w temperaturze 170ºC przez 20-25 minut lub aż ciasto będzie „sztywne” w dotyku, ale nie przypalone. Wyjmij ostudź i połam na kawałki wielkości grubej kruszonki.

Przed podaniem przygotuj 4-6 kokilek lub miseczek* i rozgrzej piekarnik do 200 ºC. Potnij gruszki w kostkę i podgrzej w syropie (nie gotuj!). Wsyp 1-2 szczypty kruszonki na dno kokilek/miseczek dodaj podgrzane gruszki (starając się odsączać większość syropu) i uzupełnij kolejną porcją kruszonki. Wstaw do piekarnika na 1-2 minuty** i podawaj z crème fraîche.

Smacznego!


* Możesz podawać całe gruszki lub połówki, ale moim zdaniem tak prezentują się lepiej ;)
** Chodzi tylko o lekkie podgrzanie kruszonki.

sobota, 9 marca 2013

Kitel z dedykacją od Kobe Desramaults’a (In de Wulf) do wzięcia. Zapraszam!


Żeby uprzyjemnić Wam oczekiwanie na relację z mojego pobytu w In de Wulf, zapraszam do małej zabawy. Nagrodą jest dedykowany czytelnikom eatafterreading kitel szefoski, który dostałem od Chef’a Kobe Desramaults’a.


Zasady są proste:
1. Polub fanpage In de Wulf (kliknij tutaj)
2. Polub (o ile jeszcze nie lubisz) fanpage eatafterreading.blogspot.com (kliknij tutaj)
3. Pod zdjęciem wpisz w komentarzach swoje ulubione warzywo.
4. Prześlij/udostępnij zdjęcie podpisanego kitla z fanpage’a eatafterreading.blogspot.com na swoją ścianę.

Nagroda zostanie wylosowana spośród wszystkich osób, które spełnią powyższe zasady. Macie czas do następnej niedzieli 17.03.2013 do godziny 23.59. Powodzenia!


Dodatkowo zapraszam do zakupu nowego numeru Monitor Magazine, w którym znajdziecie White Plate Magazine a w nim mój felieton „Warzywny renesans”. Miłej lektury ;)

Arek